Czyli grunt to rodzinka, a skóry nie zmienisz i tera mamy to naukowo opisane w majnstrimie. Czyli kanoniczne.

 Jeden taki mójulubionybloger* pisuje o postaciach sprawujących mnie lub bardziej zakulisowy rząd dusz w tymkraju i w krajach ościennych. W dyskusjach toczonych tu i ówdzie (np. na jajach bzdyklaczy, które szczególnie rekomenduję posłom, senatorom i doradcom Prezydenta oraz innym sprawującym władzę, gdy już wreszcie nauczą się czytać ze zrozumieniem, zwł. ze zrozumieniem polskiej racji stanu) nieodmiennie dochodzi się do wniosku, że dochodowe fuchy, koryta wszelkiego rodzaju są dziedziczone przez członków określonych, ściśle do nich przypisanych rodzin.
Nawet prowincjonalna i amatorska genealogia nas o tym uczy, co zwerbalizowałam w dyskusji o tu:

 

 
w komencie o treści:
„Nie wiem, osobiste posiadanie ziemi wpływa na mózg i poprawia w nim krążenie?? na "mojej" wsi do dziś widać różnice między potomkami pańszczyźnianych, kmiotów i niemieckich uchodźców (tj. kolonistów).”

 

 Na poparcie tej tezy miałam nawet napisać mały artykuł naukowy. Ale nie napisałam. Bo se zdałam sprawę, że przecież nikt tego nie opublikuje. Bo to takie jakieś niemarksistowskie (niby jest walka klas, ale z góry skazana na porażkę), niepolitpoprawne i ogólnie niedzisiejsze.
W skrócie chodziło o to, że:
1 - w/w 3 grupy ludności zasadniczo trzymały się razem i rzadko się mieszały (dane z końca XVIII, całego XIX w.);
2 – obecnie, w księgach mamy kontynuację nazwisk z ksiąg wymienionych w pkt 1 (plus trochę nowych, bo jednak wojna i powojnie skutkowały znacznymi ruchami ludności). No i część tych ludzi znam. A jak nie znam, to mogę ich znaleźć w książce telefonicznej i jej nowoczesnych odpowiednikach. I co? A to, że:
a) potomkowie kmieci żyją nie najgorzej, radzą sobie z uporem, mieszkają już po miejsku (mało kto z nich prowadzi gospodarstwo), ale nawet jeśli są biedni, to są niezależni, zaradni;
b) potomkowie pańszczyźnianych to znaczna część strumienia klientów pomocy społecznej; jeśli się wybili na lepszy poziom życia, to i tak ich własna buta odstręcza od nich wpsółmieszkańców;
c) potomkowie kolonistów – gdzieś się rozpełźli,
d) potomkowie ludzi wolnych (w księgach to był znikomy procent ludności wioski) nieposiadających ziemi (np. leśniczy) – dziś mają większość small businesów na naszej wsi;
e) do dziś przedstawiciele tych grup trzymają się razem i rzadko się mieszają; Pomimo znacznie mniejszego zróżnicowania majątkowego, kulturalnego itp.

Powtarzam, że w źródłach dostrzegłam to zjawisko (tj. nie zmyśliłam go sobie), ale nie miałam czasu badać na ile jest ono powszechne. Bo może tylko nasza wieś była/jest taka konserwatywna i buraczarska, że nie walczyła o zniesienie klas i powszechną równość oraz szczęśliwość?

No i właśnie dziś wpadł mi w ręce Bloomberg Businessweeek nr 9 (156) / wrzesień 2016. Tamże w dziale „Inwestycje i Finanse” znalazłam artykuł Huberta Kozieła „Rodowe bogactwo przetrwa wieki”, a w nim stwierdzenia typu „Status społeczny jest o wiele częściej dziedziczony niż nawet wzrost. Ta korelacja nie zmieniła się przez stulecia”. Autor podaje przykłady (ponoć naukowo zbadane i oczywiście pochodzące z rozmaitych rejestrów, czyli danych m.in. genealogicznych) z Włoch, Anglii, Gwatemali, Chin(!) i Japonii. Np. „Barone i Mocetti przeanalizowali rejestry podatkowe sprzed blisko 600 lat oraz z 2011 r. Odkryli, że 900 nazwisk, które znajdowały się w grupie zamożnych mieszkańców Florencji, wciąż stanowi miejska elitę.” I tak dalej – przykłady z w/w odległych kulturowo krajów. Kto chce nich czyta (w bibliotece, bo ja bym kasy na BB nie dała), niech dokopie się do źródeł w/w danych.

Co z tego wynika? Ano to, że nie, nie zdawało mi się. Zjawisko „dziedziczenia pozycji społecznej wraz z całym kulturowym garbem i czasem też finansami” istnieje, a nawet ma się dobrze i to pomimo rewolucji mniej lub bardziej kulturalnych. Czemu o tym piszę? A temu, żebyśmy w każdej dyskusji o staliniątkach, politykach, naukawcach (nie poprawiać), ludziach kultury, filmu, aktorach, DZIENNIKARZACH, innych chałturnikach mieli świadomość owego dziedziczenia schedy socjalnej, pozycji społecznej, koryta, sposobu życia i traktowania bliźnich.
Truizm? Może. Ale my się w tych dyskusjach tak strasznie cykamy, żeby aby nikogo nie obrazić itp. A tu wychodzi na to, że nie ma się co cykać. Zjawisko owej „rodzinności” zostało naukowo potwierdzone, wypada więc o nim wiedzieć ORAZ KORZYSTAĆ Z TEJ WIEZY ile razy pojawia się i jest nam na siłę wciskany nowy „ałtorytet”. Drodzy Państwo – MAMY PRAWO pytać o metryki a także przeganiać stalinięta różnego kalibru i fasonu. Są oni bowiem produktem pewnego prawa historyczno-socjologicznego (i nie są to żadne dla fachulcia arkana), a my się nie musimy na ów konkretny produkt godzić. Możemy se wszak wybrać inny, z innej półki. (Upraszczam, ale mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi).

Świadomość kształtuje byt.

 

 

 

(Owszem, przejścia między klasami są możliwe, ale klasa średnia perspektywicznie będzie mieć pod górkę bardziej niż miała – jak wynika z omawianego artykułu. Ale skutki owego „coraz bardziej pod górkę” to już całkiem odrębny temat).

-------------
* No niech będzie, zdradzę, że chodzi o Pink Panthera i jego bobry7, ale Izabela Brodacka-Falzmann też często opisuje te stalinięta oraz procesy społeczne takie jak omówione w BB.